Gmina i Powiat Przyjazne Ludziom
Morderstwo rodziny Misków w Iławie.
Zamykamy dochodzenie.
Śledztwo zespołu badawczego Muzeum Ziemi Szprotawskiej w sprawie głośnego mordu trwa od wielu lat. W lipcu 1946 roku w Szprotawie w domu przy ul. Polnej nieznany sprawca zamordował w bestialski sposób rodzinę Misków wraz z dziećmi. Mieszkańcy dzielnicy nigdy nie dowiedzieli się od władz, kto był sprawcą. Podejrzewali osoby ze swojego sąsiedztwa, ale nie było pewności. Plotka mówiła o zakochanym milicjancie, który nie poniósł odpowiedzialności za ten czyn, a sprawę objęto tajemnicą. Materiał zgromadzony w toku śledztwa to scenariusz na film.
Pierwszym dokumentem, na jaki natrafili badacze, to autoryzowane wspomnienia pierwszych szprotawskich milicjantów. Wśród wzmianek o mordzie, najciekawsza pochodziła od porucznika MO Czesława Kowalczyka. Kiedy wszedł do piwnicy Misków, krew wlała mu się do butów. Na podłodze leżały poukładane obok siebie ciała pomordowanych. Najstarsza córka Misków posiadała liczne rany kłute. Porucznik wspominał, że skala zwyrodnienia mogła porazić nawet osoby obeznane z okrucieństwem wojny. Jednak nie udało się ustalić sprawców.
Badacze dotarli także do relacji świadków, mówiących o milicjancie wylegitymowanym przez wartę przy moście w Iławie, który bez alibi miał być później głównym podejrzanym. Poza tym brak był jakichkolwiek dokumentów w sprawie. Śledztwo stanęło. Ale sprawą zainteresowała się TVP. Na bazie zgromadzonych materiałów powstał film dokumentalny w reżyserii Pawła Łopacińskiego, wyemitowany wielokrotnie w telewizji w ramach serii "Listy gończe". Po filmie były listy i telefony z całej Polski, ale nie wniosły nic nowego. Po latach nadszedł przełomowy list od członka dalszej rodziny pomordowanych, który w latach 70. minionego wieku starał się cokolwiek dowiedzieć o morderstwie. Bezskutecznie korespondował z organami i spotkał się nawet z zastępcą miejscowego komendanta MO w Szprotawie, który zakomunikował, że część tej sprawy nadal jest objęta tajemnicą.
Jednakże korespondencja ta zawierała dawne sygnatury spraw i nazwisko podejrzanego, co pozwoliło zespołowi szukać dalej. Na ślad sprawy natrafiono w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Więcej o tym wątku...
Według akt IPN, w sprawie morderstwa zatrzymano łącznie 4 osoby, w tym głównego podejrzanego, milicjanta posługującego się dokumentami na fałszywe nazwisko Stefan Troszczenko. Wszyscy trafili do aresztu we Wrocławiu. Tam, przez współwięźnia, Troszczenko został rozpoznany i zadenuncjowany jako Ukrainiec Stefan Łoch z Kłodna Wielkiego, do czego podejrzany przyznał się. Współwięzień, także z Kłodna, oskarżał Łocha o służbę w sterowanej przez Niemców ukraińskiej policji pomocniczej, w pułku SS Galizien oraz w UPA. W związku z tym Wojskowy Sąd Rejonowy postanowił rozdzielić sprawy Łocha. Związki z Niemcami i UPA miał rozstrzygnąć WSR, a sprawę o morderstwo w Szprotawie Sąd Okręgowy w Głogowie z siedzibą w Nowej Soli. Więcej o tym wątku...
Podczas jednej z konfrontacji Łoch przyznał się do pracy w ukraińskiej policji i służby w SS Galizien, ale w kolejnych jedynie do policji. Liczni świadkowie widywali go we Lwowie w mundurze. Zeznania dotyczące SS i UPA nie były potwierdzone przez naocznych świadków. Stąd Łoch został skazany jedynie za działalność w policji. Wyrok opiewał na 6 lat, do którego nie zaliczono czasu aresztu.
Niestety nie udało się odnaleźć finału sprawy sądowej za zabójstwo rodziny Misków. Mamy niezbite dowody, że sprawa trafiła do sądu w Nowej Soli, jest korespondencja pomiędzy tym sądem a wojskowym, jest podpisane pokwitowanie odbioru narzędzi i odzieży ze zbrodni - mówi szef zespołu Maciej Boryna. Ale ktoś wyczyścił akta sprawy, bo nie ma jej nawet w archiwalnym skorowidzu spraw z tamtego okresu. To bardzo tajemniczy wątek. Wychodziłoby na to, że Łoch uniknął kary za zamordowanie Misków. Tak zresztą twierdził jeden z naszych informatorów, sędziwy mieszkaniec Szprotawy, świadek tamtych czasów. Postawiliśmy hipotezę, że morderca po odbyciu kary, były milicjant, mógł podjąć współpracę z bezpieką biorąc udział w tajnych akcjach wymierzonych przeciwko członkom UPA ukrywającym się na Ziemiach Zachodnich.
W międzyczasie odezwało się do nas ziomkostwo z Kłodna Wielkiego, gdzie przed wojną mieszkał Łoch. Opinia wśród mieszkańców, jak się spodziewaliśmy, była negatywna. To był charakter zawadiaki. Nazywano go tam "Kłodnyj Ciań". Nadto według akt podczas kłótni z krewnym jeszcze przed wojną miał go zabić i odsiedzieć za to wyrok więzienia. Relacje wspominają, że wszczynał awantury na polskich zabawach, do czego zresztą się przyznał. Jak twierdził, jego zachowanie wynikało jedynie z nadmiaru spożytego alkoholu. W czasie okupacji miał we Lwowie dziewczynę. Nachodził ją także po wojnie w Polsce, ale nic z tego nie wyszło. Przybył do Szprotawy. Pod fałszywym nazwiskiem, być może zamordowanego, przyjmuje się do milicji. Zakochuje się w Miskównie. Ale nie tylko.
I na tym nasze śledztwo musiałoby się zakończyć, gdyby nie niespodziewany telefon w marcu 2020 roku, a następnie przesłane szokujące materiały...
Z jednego z miast w Polsce zadzwoniła do nas pewna pani z informacją, iż jest w posiadaniu ważnych materiałów, które mogą pomóc nam w śledztwie. To pamiętnik jej dziadka Władysława Gromadzika, który służył jako komendant Powiatowej Komendy MO w Szprotawie. To on pierwszy przesłuchał Łocha! Cały pamiętnik to kopalnia lokalnych sensacji, podobnie opisane w nim szczegóły morderstwa (materiał dla dorosłych) i jego okoliczności.
Do komendanta Gromadzika zgłosiła się niejaka Janina Karwecka chcąc zeznawać w ważnej sprawie. I tak zapisy w pamiętniku:
Plutonowy Łoch, wtedy podający się za Troszczenko (Troszczanko), zawarł z nią niedawno znajomość, odwiedzał ją i chciał się z nią ożenić. Zapewniał, że z Miskówną wszystko skończone. Na drugi dzień po zabójstwie rodziny Misków, Troszczenko zjawił się u niej prosząc o wypranie zakrwawionego munduru, rzekomo w efekcie zabijania kury. Karwecka podejrzewała, że krew na mundurze pochodzi ze zbrodni na Miskach, bała się, że Troszczenko także ją zamorduje.
Komendant zachował się profesjonalnie, wysłał służbowo Troszczenkę w inny rejon powiatu i zadbał, by miał dużo zajęć, a sam udał się do Karweckiej po mundur oraz do domu Misków po materiał porównawczy. Wszystko wysłano do Komendy Wojewódzkiej MO. Wyniki badania nadeszły po 3 dniach (!). Jak wynika z pamiętnika, wynik badań był pozytywny. W następstwie Gromadzik zawezwał Troszczenkę do komendy celem przesłuchania w sprawie morderstwa rodziny Misków. Komendant zapewnił plutonowego, że jeśli powie prawdę, to zgodnie z kodeksem karnym wyrok będzie złagodzony. Dał mu 5 minut do namysłu. Troszczenko zdecydował się zeznawać.
Komendant Gromadzik opis zeznania zamieścił dość szczegółowo w swoim pamiętniku.
Nie wszystkie zanotowane w pamiętniku zeznania pokrywają się z prawdą. Troszczenko nie ujawnia w nich swojego prawdziwego nazwiska (Łoch), prawdziwego miejsca urodzenia (Kłodno Wielkie) ani służby w ukraińskiej policji. Nie mamy wiedzy, na ile dokładnie komendant odzwierciedlił w pamiętniku wypowiedzi. Troszczenko podał, że w czasie okupacji poszedł do partyzantki UPA, gdzie wkrótce został dowódcą grupy napadającej i mordującej polskie rodziny, a od 1941 roku również „rusków”. Pod naporem frontu wraz z Niemcami wycofywali się na zachód, w kwietniu 1945 roku dotarł do Szprotawy, gdzie starostwo organizowało Milicję Obywatelską, do której został przyjęty. Troszczenko podał, że z Miskami znał się od dziecka, co w świetle zdobytych przez nas informacji było kłamstwem. Kłamał też, że Miskowie pomagali jego bandzie.
W Szprotawie poznał niejaką Janinę Karwecką, w której się zakochał, przez co odrzucił względy Miskówny – jak podaje pamiętnik. Ta druga z zazdrości zaszantażowała go, iż ujawni organom MO prawdę o jego bandyckiej przeszłości, jeśli nie zostawi Karweckiej i nie ustali z nią daty ślubu.
Troszczenko miał powiedzieć, że przez szantaż nie mógł spać całą noc, tylko rozmyślał, jak ma postąpić. Uznał, że w przyszłości nie ma gwarancji, że Miskówna bądź jej rodzina w przypływie gniewu nie zadenuncjują go w MO. Postanowił więc wymordować „całą rodzinę nie pozostawiając ani jednego świadka”.
Poszedł do Miskówny, która w domu była sama. Rzuciła mu się od razu na szyję, a on „udając uczucie” chwycił ją za gardło i udusił. Zwłoki ściągnął do piwnicy, która znajdowała się pod kuchnią…
Ciąg dalszy zeznań z zachowaniem oryginalnej pisowni:
"O godz. 14-tej ze szkoły powrócili siostra lat 9 i braciszek lat 11. Tak kazałem mu pójść po węgiel do szopy, to przygrzejemy wodę na herbatę, to na razie zaspokoi swój głód. A gdy wyszedł, to chwyciłem tę dziewczynkę za gardło i ścisnąłem jej krtań, ale zaczęła charczeć, więc uderzyłem ją w głowę ogłuszając ją i również wrzuciłem ją do piwnicy. A gdy przyszedł z węglem ten chłopiec wsypując ten węgiel do skrzynki, to uderzyłem go tłuczkiem w głowę, tak został ogłuszony. Następnie wrzuciłem go do piwnicy, ja tam też weszedłem i nożem poderżnąłem im gardła. I zaczekałem na jej braciszka lat 15, który terminował u stolarza i powracał do domu o 15.30. Gdy przyszedł, kładąc swe robocze ubranie na ławie, wtenczas uderzyłem tym tłuczkiem w głowę i wciągnąłem do piwnicy, gdzie również poderżnąłem mu gardło. I zaczekałem na rodziców, którzy pracowali w polu przy siewie (?) zboża, i wiedziałem że z pola przyjadą dopiero o godz. 18. A gdy przyjechali, ojciec wyprzęgał konia i zadawał mu obrok, a żona przyszła do domu i zaraz wzięła się do rozpalenia w piecu. To gdy schyliła się do pieca... wtenczas uderzyłem ją tym tłuczkiem w głowę i wrzuciłem do piwnicy, bo zaraz spodziewałem się, że przyjdzie ojciec. I faktycznie ledwie ją wrzuciłem do piwnicy i zamknąłem klapę, posłyszałem kroki w sieni, to chwyciłem za ten tłuczek i stanąłem za drzwiami. Gdy otworzył drzwi, to go rąbnąłem tem tłuczkiem, ale miał twardy łeb, musiałem mu jeszcze poprawić i również wrzuciłem go do piwnicy. Następnie zamknąłem drzwi i zeszedłem do piwnicy, wziąłem nóż chcąc poderżnąć gardło ojcu, ale w tym momencie oprzytomniał i zaczął się bronić. Tak gdy już poderżnąłem mu gardło, jeszcze się rzucał i zmuszony byłem go przytrzymać, z tego powodu zakrwawiłem sobie cały mundur. Ale z matką poszło mi gładko. Poukładałem ich szeregowo i wyszedłem z piwnicy, zdjąłem mundur, a w pokoju z szafy wziąłem ubranie ojca, w które ubrałem się, a mundur owinąłem w gazetę. Wychodząc z domu drzwi zamknąłem, a klucz wrzuciłem pode drzwiami do wewnątrz. Przedtem przeszukałem dom i w komodzie znalazłem 150 tysięcy złotych zawinięte w chusteczkę na głowę. Drobne porozrzucałem, aby upozorować, że tego morderstwa dokonano w celu rabunkowym i że się bardzo spieszyli, czego wynikiem były porozrzucane pieniądze. Również w toku śledztwa będą sądzili, że to była kilkuosobowa banda, że jedna osoba nie byłaby w stanie tego dokonać..."
Komentarz zespołu śledczego
Rzeczywiście sądzono, że mordu nie mogła dokonać jedna osoba. Ale pozostaje pytanie, dlaczego w sprawie aresztowano za współudział także 3 inne osoby, dwóch mężczyzn (o nazwiskach Świderski, Lewandowski) i jedną kobietę, zamieszkałych w Szprotawie-Iławie. Czy Troszczenko (Łoch) podczas pierwszego przesłuchania krył wspólników? W dalszej części zeznaje, że na Ziemie Zachodnie przybył z dwoma kolegami z oddziału UPA. Przyjmując jego zeznanie, że był dowódcą upowskim i mordował polskie rodziny (o co zresztą oskarżali go przed sądem mieszkańcy Kłodna Wielkiego) oraz Rosjan, to należy mu przypisać wybitne doświadczenie w planowaniu i realizacji zabójstw, i że przychodziło mu to lekko i sprawnie. Można wtedy dać wiarę, że był uzdolniony, by nawet samemu zrealizować taką zbrodnię. Znał przecież Misków i wiedział, jak wyglądają ich dzienne czynności. Milicjanci twierdzili, że morderca musiał być znany ofiarom i cieszył się u nich jakimś zaufaniem. Sprawca nie wspomniał, że swoją narzeczoną Miskównę podziurawił nożem (albo jego wspólnicy), o czym wspominają nie tylko funkcjonariusze MO, ale także akta sądowe. To świadczyłoby o morderstwie o podłożu emocjonalnym. Troszczenko (Łoch) przyznał wg pamiętnika, że był wcześniej w związku z Miskówną, o czym wspominali również miejscowi świadkowie tamtych czasów. Zamordowanie całej rodziny może przemawiać, że sprawca czy sprawcy chcieli pozbyć się świadków albo zemścić na całej rodzinie. Troszczenko (Łoch), jak wynika z akt sprawy, widziany przez posterunek na moście w Iławie, nie przedstawił alibi. Wynik badania krwi na mundurze plutonowego był obciążający, choć uzyskanie wyniku w 3 dni w tamtych czasach wydaje się niebywałe.
Jak wynika z pamiętnika, Troszczenko nie ujawnił Gromadzikowi swojego prawdziwego nazwiska (Łoch), prawdziwego miejsca urodzenia (Kłodno Wielkie) ani służby w ukraińskiej policji. Nie mamy wiedzy, na ile dokładnie komendant odzwierciedlił w pamiętniku wypowiedzi.
10.04.2020
cdn.
Wcześniejsze artykuły o śledztwie:
Rozmowa z Maciejem Boryną, szefem...
Wyniki poszukiwań w IPN w sprawie śledztwa
Zespół badawczy Muzeum Ziemi Szprotawskiej:
Maciej Boryna, Krzysztof Wachowiak,
Roman Pakuła, Janina Matkowska
Stefan Łoch vel Troszczenko, Troszczanko, Trościanko,
ur. 7 stycznia 1911 r. w Kłodnie Wielkim, syn Wasyla.
Na zdjęciu w mundurze polskiego milicjanta.
Źródło: akta IPN.